poniedziałek, 12 maja 2008

Na początek Czechowicz

M i ł o ś ć

przedświt się czule czołgałJózef Czechowicz

przez mroczne puszcze i chaszcze

noc przed nim płynęła wołgą

górą krążyła jak jastrząb

u dróg ciemnych z niebem twarzą w twarz

chaty tłoczyły się w ciżbie

miłość bez gwiazd

miłość tlała po izbach

usta spadają na usta młotem

mocno ciemność sprzęga

pierwsze uściski młode

nieskończoną są wstęgą

ciało się ciałem nakrywa

pachnącym świeżą śliwą

ramiona w gorącej przestrzeni

zamykają się ciemnym pierścieniem

tapczan twardy zgrzany jak rola

orzą chyżo lemiesze kolan

aż zamiast pszenic wschodzących i żyt

zaszemrze srebrem świt

zastuka do okien biało

podnieść oczy spojrzeć z uśmiechem

to kwitnącej czereśni gałąź

zgięła się pod strzechę

[z tomu Dzień jak codzień]

Brak komentarzy: